swojemu odbiciu. Widząc siebie wciąż takim samym, uspokoił się i zaczął pić. - Z jaką opiekunką? Nie miał pojęcia, że jego pragnienie utrzymania dystansu spełni się szybciej, niż przypuszczał. Zaledwie pół godziny później Tammy weszła na pokład samolotu lecącego do Au¬stralii. Razem podeszli do drzwi. - Dobry jest ten Nielson? Beck się zawahał. Wyczuwając jego niezdecydowanie, Huff ponaglił go gestem. - Mów. - Wyrabia sobie niezłą reputację w innych stanach, ale poradzimy sobie z nim. Huff klepnął go po ramieniu. - Mam do ciebie pełne zaufanie. Kimkolwiek ten skurwiel jest, albo mu się wydaje, że jest, kiedy z nim skończysz, będzie tylko kupką muszego gówna. Otworzył drzwi. Po drugiej stronie przestronnego holu był mały salon, który Laurel przekształciła w oranżerię, ze względu na znajdujące się tam ogromne okna. Wypełniła pokój paprociami, fiołkami, storczykami i innymi egzotycznymi kwiatami. Oranżeria była jej dumą i radością, tak samo jak Klub Ogrodniczy Destiny, któremu przewodniczyła przez kilka lat. Po jej śmierci Huff najął firmę ogrodniczą z Nowego Orleanu, żeby raz na tydzień ich specjalista od roślin doniczkowych zajmował się oranżerią. Płacił im sowicie, ale z drugiej strony zagroził, że pozwie ich do sądu, jeśli choć jedna roślina uschnie. Pokój ów pozostał najpiękniejszym miejscem w całym domu, a jednocześnie najmniej używanym. Mieszkający tu mężczyźni rzadko go odwiedzali. Teraz jednak ktoś w nim był. Przy małym pianinie, zwrócona do nich plecami, siedziała Sayre, pochylając głowę nad klawiaturą. - Możesz ją nakłonić do rozmowy ze mną, Beck? - Ledwie zdołałem ją przekonać do rozmowy ze mną. Huff wypchnął go z pokoju. - Użyj swojej siły perswazji. 4 - Umiesz grać na pianinie? Sayre się odwróciła. Do pokoju wszedł Beck Merchant, z rękami w kieszeniach. Podszedł do pianina i zatrzymał się, jakby oczekując, że Sayre przesunie się i zrobi mu miejsce na ławeczce obok siebie. Nie zareagowała i się nie ruszyła. - Zastanawiałam się nad czymś, panie Merchant. - Ja też. Dlaczego nie nazywasz mnie po imieniu? - Skąd Huff wiedział, że przyjechałam na pogrzeb? Ktoś go uprzedził o tym, że przyjeżdżam? - Miał nadzieję, że się pojawisz, ale żadnej gwarancji. Wszyscy się za tobą rozglądaliśmy. - W kościele żaden z nich nie dał po sobie poznać, że mnie zobaczył. - Ale cię spostrzegli. - Wyczuli mnie? - Coś w tym stylu. Rodzinne wibracje - przerwał, jakby chciał, żeby się roześmiała. - Naprawdę sądziłaś, że okulary przeciwsłoneczne i kapelusz pomogą ci ukryć tożsamość? - dodał, gdy tego nie zrobiła. - Wiedziałam, że na pogrzebie będzie tłum. Miałam nadzieję się w nim ukryć. Beck milczał przez chwilę, zanim odpowiedział cicho: - Nie sądzę, żebyś mogła przepaść w jakimkolwiek tłumie, Sayre. Komplement był subtelny, nasycony podtekstami i aluzjami. Sayre nie lubiła pochlebstw ani nie prosiła o nie, więc jeśli Beck spodziewał się po niej głupawego uśmieszku i podziękowań, miał się srogo przeliczyć. - Gdyby nie nakrycie głowy, Huff i Chris dostrzegliby cię od razu - ciągnął. - Ja też, chociaż w ogóle cię nie znam. Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli. - Jeśli on trzyma w swoich rękach to, co myślę, że trzyma... - Tammy urwała, ponieważ łzy wzruszenia dławiły ją w gardle. że w zaprojektowanych przez ciebie kanałach woda płynie z nizin w góry. Świetny z ciebie inżynier! - Z tymi sło¬wami obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając komplet¬nie zaskoczonego Marka z Henrym. głosem: 34 Gdy wreszcie dotarli do domku rybackiego, Beck spędził sporo czasu, żeby znaleźć wolne miejsce do parkowania pomiędzy wozami policyjnymi, karetkami i innymi samochodami. Na podwórku przed chatką i na brzegu Bayou Bosquet kłębili się policjanci, sanitariusze i reporterzy z lokalnych gazet, rozmawiając z ożywieniem. Jeden z fotografów cofnął się, aby zrobić zdjęcie domkowi i nadepnął przypadkiem na wypchanego aligatora leżącego na dziedzińcu. Podskoczył ze strachu, ku uciesze swoich towarzyszy. W domku nastroje były bardziej ponure. Okręgowy lekarz sądowy nadzorował tam wyprowadzanie ciała Klapsa Watkinsa. Beck i Sayre stali na zewnątrz, kiedy pchano w kierunku ambulansu wózek z czarnym workiem. Gdy zamknęły się tylne drzwi karetki, oboje dołączyli do grupki stłoczonej wokół schodów prowadzących na ganek. Na podeście siedział Chris w towarzystwie Rudego Harpera, Wayne'a Scotta i Huffa. Był odziany jedynie w spodnie, a jego tors i nagie stopy zbroczone były krwią. W dłoni trzymał papierosa, którego zdążył wypalić do połowy. Spojrzał na Sayre i przywitał Becka słabym uśmiechem. - Dzięki za szybkie przybycie. - Dobrze się czujesz? - Trochę się trzęsę. - Uniósł dłoń trzymającą papierosa. Drżała. - Co się stało? Beck zadał pytanie całej grupie, ale pierwszy zareagował detektyw Scott. - Wedle pana Hoyle'a, Watkins wtargnął do domku rybackiego, rzucił w niego ubraniem, które miał na sobie, gdy zabijał Danny'ego, a potem zagroził śmiercią również panu Hoyle'owi. - Tamtej nocy na szosie nie bałem się go, pewnie dlatego, że ze mną byłeś - powiedział Chris do Becka. - Wydawał mi się wtedy zwykłym dupkiem. Ale dziś rano zachowywał się, sam nie wiem... jak psychopata. Naprawdę chciał mnie zabić i gdyby nie łut szczęścia, dopiąłby swego. Huff ścisnął ramię syna pokrzepiająco. Beck zadał sobie pytanie, czy tylko on widzi pistolet zatknięty za pas starego. - Watkins zachował rzeczy, które miał na sobie, gdy zabił Danny'ego? - spytała Sayre. - Przyniósł je tutaj? Szeryf Harper wskazał na brązową papierową torbę na dowody rzeczowe, która, wedle wiedzy Becka, pozwalała lepiej przechować wszelkie ślady DNA. - Dziś rano dostaliśmy również but należący do Watkinsa - opowiedział wszystkim o sprawie. - Ostrzegłem Huffa, że jeśli Klaps zorientuje się, iż pozostawił po sobie obciążający dowód rzeczowy, stanie się jeszcze niebezpieczniejszy. Prosiłem, żeby na siebie uważał. Nie udało się nam ostrzec na czas Chrisa. - Miałem wyłączoną komórkę - wyjaśnił Chris. - Byłem już zmęczony dziennikarzami nieustannie dzwoniącymi do mnie z prośbą o komentarz w sprawie zamknięcia fabryki. Kiedy tu przyjechałem wieczorem, wyłączyłem telefon. Nie wiedziałem, że muszę się mieć na baczności przed Watkinsem. - Skąd wiedział, gdzie cię szukać? - spytał Beck, - Najwyraźniej nas obserwował. Pojawił się w pobliżu twojego domu. Dopadł nas na drodze. Włamał się do pokoju hotelowego Sayre. Jeśli obserwował to miejsce, z łatwością zauważył mój samochód. - Chris skinął w kierunku porsche. - Może przyniósł ze sobą te ciuchy, żeby nas przestraszyć. Są upaćkane... - Spojrzał na Huffa i nie dokończył. - Kto wie, co nim kierowało? Nie myślał jak normalny człowiek. Dziś rano zachowywał się jak maniak. - Jak się obroniłeś? Mark czuł się kompletnie ogłuszony. Była prawie siódma wieczorem, właśnie przywiózł do zamku Henry'ego, abso¬lutnie przekonany, że na tym koniec bezsensownego prze¬rzucania się dzieckiem. Ponieważ miał to być jego ostatni dzień z Henrym, odłożył na bok wszystkie inne sprawy i poświęcił się wyłącznie bratankowi. Nie miał pojęcia, jak wspaniale można spędzić czas z takim malcem! Owszem, było to męczące, ale jednocześnie dawało tyle radości i energii, że... że warto było. - A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest. - Nic nie usłyszałem - powiedział zakłopotany Mały Książę sądząc, że Róża coś szepnęła, a on tego nie usłyszał. Miała wrażenie, jakby rzucała grochem o ścianę. Upór Marka był równie silny jak niezrozumiały - Spałaś - powtórzył, a w jego oczach zamigotało roz¬bawienie. - Wiem coś o tym. Oparłaś głowę na moim ra¬mieniu, więc nie mogłem się ruszyć. Do tej pory mam zesztywniały kark, a do tego plamę na koszuli, bo pieluszka Henry'ego przesiąkła... Jest więc dowód.
Była siódma wieczorem. Mark siedział przy biurku w swoim gabinecie, bezskutecznie próbując pracować. Wszystko wydawało się jakieś... inne. Zawsze czuł się tak dobrze w Renouys. Tu mógł się odciąć od wszystkiego, cze¬go nie znosił, a teraz miał wrażenie, jakby jego ulubione miejsce ziało chłodem. Było tu nieprzyjemnie pusto i cicho. Spojrzał jeszcze na wygasły wulkan i dodał: - Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji.
brwi. Ojciec oczekiwał, ¿e Nick wyjdzie z cienia swojego - Zaprosiłas kogos na jutro? - Nigdy. - Spowa¿niał i pocałował ja w usta. Podniósł sie,
- A teraz prosza mi powiedziec, co sie stało. - Nie mysl o tym - powiedziała sobie. - Nie ma czasu na Byłam jego pacjentką przed laty, kiedy zajmował to biuro.
pani Lynch. Kaski dla gości trzymamy tam. - Miło było was poznać - rzuciła przez ramię do mężczyzn, z którymi wcześniej usiłowała nawiązać rozmowę. Beck popchnął ją przez labirynt stołów i krzeseł w kierunku magazynu zaopatrzeniowego. Na szczęście chwilowo nie było tam nikogo. Gdy tylko zamknął drzwi, Sayre odwróciła się do niego. - Nie chcieli, bym rozmawiała z robotnikami, prawda? Wysłali cię, żebyś się mnie stąd pozbył. - Nic z tych rzeczy - odparł spokojnie. - Huff i Chris byli przyjemnie zaskoczeni twoim zainteresowaniem firmą. Jeżeli jednak chcesz się dowiedzieć czegoś o operacjach w hali fabrycznej, powinnaś zapytać mnie, a nie tych ludzi. Nawet w swoim „podwórkowym" ubraniu wyglądasz na dziewczynę z wyższej klasy, a to ich onieśmiela. - To nie wstyd, tylko strach i nieufność w stosunku do wszystkich ludzi noszących nazwisko Hoyle. - Dlaczego więc próbujesz ich stawiać w tak niewygodnej sytuacji? Po namyśle musiała przyznać mu rację. - Rzeczywiście, to było głupie z mojej strony. Dowiem się znacznie więcej, oglądając halę. Gdzie jest kask, który mogę włożyć? - Większość procesu produkcyjnego możesz zaobserwować z pomieszczeń na piętrze. - Z tych ładnych, czystych, bezpiecznych klimatyzowanych biur? To niezbyt adekwatna reprezentacja warunków pracy w odlewni, prawda? Chcę doświadczyć tego, co znoszą na co dzień robotnicy. - To nie jest dobry pomysł, Sayre. Chris zawiaduje pracą w hali i taka jest jego opinia. - Nie miał jednak na tyle odwagi, żeby przyjść i powiedzieć mi to osobiście? - Zdał się na moje umiejętności dyplomatyczne. - Możesz trenować swoje umiejętności do końca życia, a ja i tak nie zmienię zdania. - W takim razie porzućmy konwenanse. - Oparł ręce na biodrach i podszedł do niej blisko. - Co ty tu, do diabła, robisz? - Jak sam mi przypomniałeś nie dalej niż wczoraj, jestem udziałowcem Hoyle Enterprises. - Skąd twoje dzisiejsze zainteresowanie, skoro wczoraj nie okazałaś go ani krzty? Nie chcąc wyprowadzać go z błędu, rzuciła: - Najwyższy czas, żebym się tym zajęła. - Ponownie zapytam dlaczego? Czy dlatego, że jako mała dziewczynka nie byłaś tu mile widziana? Chris i Danny spędzali w fabryce dużo czasu, ale tobie zabroniono wstępu. Nie podobało ci się to, że nie należysz do ich paczki? Jej oczy rozbłysły niebezpiecznie. - Nie próbuj ze mną tych szowinistycznych gadek o zazdrości o penisa. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Ruchem głowy wskazał drzwi za jej plecami. - Owszem, musisz, jeżeli chcesz przejść przez te drzwi - powiedział. - Jest pan pracownikiem tej firmy, panie Merchant, ergo, pracuje pan dla mnie, czy tak? Jestem pana przełożoną. Jej poniżająca uwaga rozwścieczyła go, lecz jednocześnie podnieciła, równie niedorzecznie, co gwałtownie. Nade wszystko pragnął ją teraz pocałować, choćby po to, aby pokazać jej, że nie we wszystkich aspektach życia mogła mu rozkazywać. - Co zamierzasz osiągnąć? - zapytał, powściągając impuls. - Chcę zobaczyć, czy to miejsce jest aż tak niebezpieczne, jak o nim mówią. Przekonać się, czy - Aha. Nie zważając na przestrogi, gospodyni zaczęła krzątać się wokół Huffa. Usadziła go w bibliotece ze szklanką mrożonej herbaty i nogami owiniętymi kocem, który odrzucił, rycząc z wściekłości: - Nie jestem pieprzonym inwalidą, poza tym na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni! Jeżeli chcesz tu jeszcze pracować jutro rano, nie próbuj mnie więcej sadzać w fotelu z kocykiem! - Nie jestem głucha, więc nie musi pan krzyczeć. Poza tym niech pan nie przeklina. - Z charakterystyczną pewnością siebie Selma podniosła pled z podłogi i złożyła go równo na pół. - Co ma pan ochotę zjeść na lunch? - Smażonego kurczaka. - Zrobię panu grillowaną rybę i warzywa na parze - oświadczyła, wychodząc z pokoju i głośno zamykając za sobą drzwi. - Selma jest jedyną osobą, której uchodzi na sucho takie zachowanie - mruknął Chris. Bawił się lotkami, ale wyraźnie bez zainteresowania. Beck siedział na kanapie, z jedną nogą opartą o kolano drugiej i ramionami rozciągniętymi na oparciu. Huff przyłożył zapałkę do drugiego z kolei papierosa, którego zapalił od chwili wyjścia ze szpitala. - Kiepsko ci idzie - rzucił. - Co takiego? - spytał Beck. - Udawanie, że niczym się nie martwisz. - Huff zgasił zapałkę. - Porzuć tę grę i powiedz mi, co się dzieje. - Przecież doktor Caroe mówił ci, że nie powinieneś palić - rzucił Chris. - Pieprzę go. Poza tym, nie zmieniaj tematu. Chcę wiedzieć, co się stało. Który z was mi powie? Chris usiadł na wolnej sofie. - Wayne Scott znowu się naprzykrza. - O co chodzi tym razem? - Nadal wypuszcza czujki - rzekł Beck. - Wszystkie w kierunku Chrisa. Huff się zaciągnął, myśląc przy tym, gdzie podziali się ludzie tacy, jak ten upierdliwy detektyw, kiedy z zimną krwią zamordowano jego ojca. Nikt nie zadał ani jednego pytania, w jaki sposób jego czaszka mogła pęknąć do tego stopnia, że aż wyciekł mózg. Huff nie był nawet pewien, czy tatę pochowano, czy też oddano jego ciało akademii medycznej, aby tam znęcali się nad nim nieudolni studenci. Tamtą noc spędził w więzieniu, ponieważ nikt nie wiedział, co z nim zrobić. Podczas drogi powrotnej do miasta pan J. D. Humphrey powiedział policjantowi, że jego żona go zabije, jeżeli przyprowadzi Huffa do domu. - Pewnie ma wszy. Jeżeli znajdzie u naszych dzieciaków gnidy, nigdy mi tego nie daruje. Tamtej nocy, gdy leżał na pryczy w celi, płacząc, usłyszał rozmowę dwóch opiekujących się nim policjantów. Wynikało z niej, że to żona pana J. D. Humphreya była odpowiedzialna za zniknięcie pudelka z gotówką, którego nie znaleziono po przeszukaniu szopy zamieszkiwanej przez Huffa i jego tatę. - W sklepie z tekstyliami była wielka wyprzedaż, a ona akurat nie miała pieniędzy, więc wpadła na złomowisko i zaopatrzyła się w gotówkę, nie zadając sobie trudu, aby poinformować o tym J. D. - A to ci dopiero historia. - Obaj policjanci uśmiali się z nieporozumienia. Następnego poranka Huff dostał na śniadanie ciastko i kanapkę z kiełbasą. Potem policjant kazał mu siedzieć na miejscu i czekać, nie naprzykrzając się jego kolegom po fachu. Huff posłuchał. Wreszcie na posterunku pojawił się chudy okularnik w garniturze w paski. Powiedział Huffowi, że zabiera go do sierocińca. Gdy odjeżdżali z więzienia, spytał: Taka sama burza cudownie miękkich czarnych locz¬ków, takie same brązowe oczy, wielkie na pół twarzy. Róż¬nica była tylko jedna - na buzi Lary niemal nieustannie gościł najpiękniejszy na świecie uśmiech, podczas gdy jej synek... - Ponieważ tak naprawdę jestem inżynierem, projektuję tamy, zbiorniki wodne, systemy kanałów nawadniających. Nie zamierzam rezygnować z mojej pracy. Pani Foster usiadła na krześle przy stole, naprzeciwko Sayre. Przyjrzała jej się uważnie, popijając herbatę ze swojej szklanki. - Po procesie przyszli, żeby uścisnąć nam dłonie. Sayre spojrzała w kierunku salonu. Był schludny, ale po meblach widać już było ślady zużycia. Robione na szydełku narzutki na oparcia foteli przykrywały miejsca, w których tapicerka kompletnie się już wytarła. Tapety wyblakły, a dywan, o który tak martwiła się pani Foster, był upstrzony niezliczonymi plamami z soku. Odbiornik telewizyjny był zdecydowanie najnowszym, najnowocześniejszym i najdroższym sprzętem w całym pokoju. Nie pasował do reszty wystroju, zwłaszcza do krzyża zawieszonego nad obszarpaną kanapą i ceramicznej pantery z zielonymi paciorkami oczu, stojącej na stoliku do kawy. Sayre wyposażała już pokoje rekreacyjne i domowe biblioteki w podobny zestaw kina domowego i wiedziała, ile kosztuje. Jego cena zdecydowanie przekraczała budżet wdowy. Od chwili przybycia Sayre do domu, syn pani Foster ani razu nie oderwał wzroku od wielkiego ekranu. Siedział przed nim, ze skrzyżowanymi nogami, niczym Indianin, pogryzając chipsy i popijając sok pomarańczowy, wyraźnie wciągnięty w to, co działo się na filmie. I szczęśliwy. Sayre przyniosła spojrzenie na Lorettę Foster. Na początku kobieta spoglądała na nią wyzywająco, ale gdy Sayre nie odwróciła wzroku, zaczęła się denerwować, aż wreszcie wyraźnie się zawstydziła. - Przepraszam - powiedziała - ale muszę przygotować kolację dla mojego syna. Potrafi wpaść w szał, jeżeli nie zdążę przed Kołem fortuny. Lubi jeść, oglądając ten program. Proszę nie pytać dlaczego, zwłaszcza że nigdy nie nauczył się dobrze czytać. Jak już mówiłam, ma trochę pomieszane w głowie - dodała na poły wyzywająco i błagalnie. - Zawsze taki był. Jest całkowicie uzależniony ode mnie. Ma tylko mnie na tym świecie i muszę się upewnić, że ktoś się nim należycie zaopiekuje, kiedy na mnie przyjdzie czas, rozumie pani? 20 Rudy Harper zapukał cicho i wsadził głowę do biblioteki Huffa. - Selma powiedziała, że mogę cię tutaj znaleźć. - Oczekiwałem twojej wizyty. Zrób sobie drinka. - Pozwolę sobie skorzystać z propozycji. Szeryf nalał do szklanki burbona z wodą, po czym usiadł na sofie, kładąc kapelusz na kolanie. Huff wzniósł swoją szklankę. Obaj upili łyk alkoholu. - Dobrze wyglądasz - zauważył Rudy. - Jak się czujesz? - Jak dwudziestolatek. - Zapomniałem już, jak to jest. - Ja za to pamiętam, jakby to było wczoraj - odparł Huff. - Pracowałem wtedy u starego Lyncha w odlewni. Miałem za zadanie ładować piece. Kręgosłup mi od tego pękał, ale i tak kiedy tylko mogłem, robiłem na dwie zmiany. Miałem swoje plany co do tego miejsca. W sierocińcu kładziono ogromny nacisk na naukę i była to jedyna rzecz, za którą Huff mógł być wdzięczny. Po kilkumiesięcznym pobycie w zakładzie nie tylko dogonił, ale wyprzedził swoich rówieśników. Przerwy spędzał w klasie, powtarzając lekcje, których właśnie się nauczył. Nie interesowała go gra w piłkę ani ganianie za dziewczynami, chociaż kiedyś, gdy był jeszcze niewinnym idealistą, wydawało mu się to takie wspaniałe. Teraz jednak miał przed sobą inny cel, więc uczył się jak najwięcej i najszybciej jak potrafił. Czytał cztery godziny dziennie, nocami, przy słabym świetle żarówki w łazience, siedząc na twardej posadzce, spływając potem w lecie i trzęsąc się z zimna w zimie. Jedzenie serwowane w